Marcin Miller, lider zespołu Boys, otworzył się na temat rodziny i życia poza sceną. W szczerej rozmowie wyznał, że przez lata kariery uciekło mu wiele chwil z życia jego dzieci.
Marcin Miller od lat pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych wokalistów w świecie muzyki disco polo. Lider zespołu Boys, twórca ponadczasowych przebojów takich jak „Wolność”, „Szalona” czy „Chłop z Mazur”, to artysta, który od początku swojej kariery nie bał się mówić prawdy o cieniach popularności. Choć dla wielu stał się symbolem sukcesu w gatunku, jego życie to nie tylko błysk reflektorów i głośne koncerty, ale też ciche refleksje o rodzinie, relacjach i przemijającym czasie.
W ostatnich latach wokalista, znany ze swojej pracowitości i szczerości, udowodnił, że potrafi odnaleźć się w różnych sferach show-biznesu. Jego udział w „Tańcu z gwiazdami” pokazał publiczności zupełnie inne oblicze – nie sceniczne, lecz prywatne i pełne pokory. Choć nie został królem parkietu, jak żartobliwie przyznaje, zdobył coś znacznie ważniejszego – sympatię widzów i dowód, że artysta disco polo może zaskakiwać na wielu płaszczyznach.
Muzyka disco polo przez dekady budziła emocje. Dla jednych to radość, prostota i szczerość przekazu, dla innych – temat do krytyki. Marcin Miller dobrze pamięta czasy, gdy wykonawcy tego nurtu byli postrzegani stereotypowo, a nawet wyśmiewani w mediach. Jak sam mówi, mimo wielu przykrych słów starał się zachować dystans i skupić na tym, co naprawdę ważne – na ludziach przychodzących na koncerty i dobrej zabawie.
„Wielokrotnie czytałem o sobie, że jestem burakiem, wieśniakiem i nie potrafię się wysłowić. Dla mnie jednak liczyli się przede wszystkim ludzie przychodzący na koncerty oraz dobra zabawa” – przyznał artysta.
Ta dojrzałość i świadomość własnej drogi sprawiły, że Miller zyskał ogromny szacunek nie tylko wśród słuchaczy, ale również w branży. Pomimo upływu lat i zmian muzycznych trendów, Boys wciąż przyciąga tłumy, a jego koncerty to gwarancja energii, emocji i wspomnień.
Poza sceną lider zespołu Boys jest przede wszystkim mężem i ojcem. Od lat tworzy szczęśliwe małżeństwo z Anią, z którą doczekał się dwóch synów. Często podkreśla, że to właśnie rodzina jest jego największym oparciem i motywacją. Co ciekawe, żona artysty nie jest fanką disco polo, a Miller z uśmiechem przyznaje, że szanuje jej gust muzyczny i stara się nie włączać własnych piosenek w jej obecności.
Życie między koncertami, nagraniami a domowym spokojem bywało jednak trudne do pogodzenia. Liczne trasy, występy i zobowiązania sprawiały, że artysta nie zawsze mógł być przy swoich bliskich tak często, jakby tego chciał. Dziś otwarcie przyznaje, że to jeden z największych kosztów kariery.
W szczerej rozmowie wokalista Boys wyznał, że intensywna praca i życie w trasie odcisnęły piętno na jego relacjach rodzinnych.
„Dużo straciłem przez nawał pracy w studio i liczne koncerty. Wiem, że uciekło mi kilka etapów z życia moich dzieci. Często nie było mnie w domu. Na szczęście nie mają mi tego za złe. Teraz próbuję nadrobić stracony czas” – powiedział Miller.
Dziś jego synowie są już dorośli, ale jak podkreśla artysta, więź, którą zbudowali, jest bardzo silna. Z dumą mówi o nich jako o dorosłych mężczyznach, z którymi łączy go nie tylko pokrewieństwo, ale też przyjaźń.
Miller nie ukrywa, że praca w show-biznesie bywa bezlitosna – wymaga ogromnego poświęcenia i nieustannej obecności w mediach. Sam jednak stara się zachować równowagę, unika celebryckiego życia i rzadko bywa na bankietach. Jak przyznaje, jego żona nie czułaby się dobrze w takim świecie, a on sam woli spędzać czas w domu lub na scenie niż na czerwonym dywanie.
Choć zespół Boys przez wiele lat był niekwestionowanym liderem sceny disco polo, pojawienie się nowych wykonawców – jak Weekend z przebojem „Ona tańczy dla mnie” – wprowadziło świeży powiew i nową falę popularności. Miller nie odbiera tego jako zagrożenia, lecz naturalny etap w muzycznej rywalizacji.
„Uwielbiam zdrową konkurencję. W końcu ile można cały czas być najlepszym zespołem? Weekend wypuścił piosenkę, którą chwyciła cała Polska. Mój zespół też miał swój czas. Ich sukces mnie motywuje do dalszej pracy” – tłumaczył artysta.
Ta postawa pokazuje, że mimo upływu lat Marcin Miller nie traci energii ani pasji. Wciąż pracuje nad nowymi utworami, choć – jak sam mówi – nie myśli w kategoriach hitów czy zysków. Dla niego najważniejsze jest, by piosenki trafiały do serc publiczności.
Udział w „Tańcu z gwiazdami” był dla wokalisty zupełnie nowym doświadczeniem. Treningi, długie godziny prób i zmęczenie fizyczne nie zniechęciły go do wyzwań. Wręcz przeciwnie – pokazały jego determinację i chęć udowodnienia, że artysta disco polo potrafi więcej, niż wielu przypuszcza.
„Nie ukrywam, że powodzi mi się bardzo dobrze. Ale to nie pieniądze były powodem, dla którego zgodziłem się na udział w programie. Chciałem poprawić wizerunek środowiska disco polo. Pokazać, że my, utożsamiani z kiczem, jesteśmy kulturalni i ambitni” – mówił Miller.
Współpraca z Niną Tyrką, jego taneczną partnerką, była dla niego wyzwaniem, ale też okazją do nauki cierpliwości i samodyscypliny. Jak sam przyznał, taniec to nie dyskoteka, lecz sport, który wymaga ogromnego wysiłku. Po każdym treningu czuł się wykończony, lecz satysfakcja wynagradzała trudy.
Choć od premiery jego największych hitów minęły lata, Marcin Miller wciąż pozostaje jednym z najważniejszych symboli polskiego disco polo. Dla jednych to legenda sceny, dla innych – wzór konsekwencji i autentyczności. Jego szczere słowa o rodzinie, pracy i przemijaniu pokazują, że za scenicznym blaskiem kryje się człowiek z emocjami, refleksją i pokorą wobec życia.
Źródło: rozmowa Martyny Rokity z przeambitni.pl