Kulisy kariery Marcina Millera z zespołu Boys, wulgaryzmy w teledyskach i nieoczekiwane inwestycje
Marcin Miller, przedstawiciel zespołu Boys, nazywany dzisiaj imperatorem disco polo działa na rynku przeszło 30 lat. Pierwsze piosenki grupy Boys powstawały w domowych warunkach a dokładniej garażu Krzysztofa Cieciucha. Niedawno w serwisie Spotify ukazał się album zatytułowany „Garaż ‘92”, zawierający 26 utworów z lat .90 będący jednocześnie materiałem zarejestrowanym podczas prób właśnie w garażu.
Przez lata zespół zdobył rzeszę fanów i zagrał tysiące koncertów, przemierzając Polskę wzdłuż i wszerz. Ostatnio Marcin Miller gościł w studiu Szymona Ostrowskiego, gospodarza kanału Biznes Na Ostro, gdzie opowiedział m.in. o początkach zespołu Boys, swoich inwestycjach, czy prywatnych koncertach.
Marcin Miller założył zespół Boys mając zaledwie 20 lat. Jak przyznaje sam lider zespołu, początki były bardzo trudne, a gdy pojawiły się niewielkie pierwsze pieniądze, pojawiły się dywagacje na temat dalszej działalności. Członkowie zespołu jednak zdecydowali się brnąć w to dalej, co po latach okazało się być bardzo dobrą decyzją.
- „I tak wychodziło, teraz to powiedzmy, te 100 zł na pięć osób dzieliliśmy (…) I tak kurde, robimy dalej, bawimy się w to czy rezygnujemy? Padło hasło, że robimy dalej i będziemy teraz śpiewać tylko i wyłącznie taką komercję, bo wtedy próbowaliśmy tworzyć muzykę ambitną, jakieś covery Depeche Mode, Duran-Duran. (…) Ale to akurat na zabawach nie szło, no i zaczęliśmy akurat z nurtem muzyki chodnikowej. ” – mówił w rozmowie Marcin Miller.
Muzyka disco polo, póki co ma się dobrze. Okazuje się jednak, że gdyby jej zabrakło, Marcinowi Millerowi nie zabrakłoby funduszy na życie. Jak przyznał w rozmowie z Szymonem Ostrowskim, pierwsze pieniądze z koncertów zainwestował w sieć różnych lokali nie tylko na terenie Polski, ale również za jej granicami. Lokalami zajmuje się żona Marcina – Anna.
- „Mam sieć różnych lokali, którymi zajmuje się moja żona i jak nie będę śpiewał, to żona będzie mnie utrzymywać”. – żartobliwie wyznał w rozmowie wokalista zespołu Boys.
W dobie dzisiejszego Internetu coraz częściej możemy natknąć się na teledyski nacechowane wulgarnością czy treściami o charakterze seksualnym. Dziennikarz korzystając z okazji zapytał lidera grupy Boys czy to trend. Miller natychmiast odpowiedział dość subiektywnie:
- Im większa głupota w Internecie, tym chętniej jest oglądana. (…) Muzyka musi być muzyką. Jeśli chodzi o ten wulgaryzm to nie wiem czy akurat disco polo chociaż myślę bardziej, że te kanały albo aplikacje gdzie tam ludzie po prostu chcą zaistnieć to to tworzy te wyuzdanie, że nie mamy zahamowań. Kiedyś w telewizji coś takiego by nie poszło, a teraz w dobie Internetu wszystko może pójść.
Marcin Miller jest osobą dość często hejtowaną w ostatnim czasie. Szymon Ostrowski z kanału #Biznes Na Ostro nie omieszkał również spytać o mroczną stronę popularności. Wokalista uznał, że osoby które hejtują są przegrani życiowo, przez co tę złość wyładowują na innych.
- „Hejt to wypaczanie umysłu albo stan umysłu. Po prostu ludzie zazdrośni robią różne rzeczy. (…) Taki przegrany człowiek życiowo, całą swoją frustrację przerzuca na innych, no tych którym się powiodło”. – mówił w rozmowie Miller.
Nawiązując do powyższej wypowiedzi, lider zespołu Boys przyznał, że niejednokrotnie zmaga się z takimi sytuacjami, dodając:
- „Poproszony jestem o jakimś tam filmik. No i wysyłam ten filmik. Potem poproszony jestem o udostępnienie tej relacji. Czytam komentarze: po co taka muzyka? Znowu wyjdzie jakiś pajac który nie potrafi śpiewać”.
Popularność zespołu sprawiła, że są osoby z różnego środowiska, które potrafią zamówić prywatny koncert (koszt ok. 40 000 zł). Jak przyznaje sam wokalista, są osoby, począwszy od właścicieli dużych ferm drobiu czy ubojni, poprzez prawników i lekarzy, a skończywszy na deweloperach.
Powyższy tekst stanowi tylko fragmenty 40-minutowego wywiadu. Cały, szczegółowy, możecie obejrzeć poniżej.