Skolim uczestniczył w groźnym zdarzeniu na trasie S6. Choć nikt nie ucierpiał, artysta przyznał, że jego problemy nie zakończyły się na wypadku i podzielił się szczegółami, które zaskoczyły jego odbiorców.
Świat muzyki przyzwyczaił publiczność do tego, że jego najpopularniejsi wykonawcy są niemal nieustannie obecni na scenie. Liczne koncerty, udział w medialnych projektach i praca nad kolejnymi premierami muzycznymi sprawiają, że życie artysty często odbywa się w ciągłym biegu. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych wokalistów młodego pokolenia jest Skolim, który w ostatnich miesiącach występował na największych festiwalach muzyki tanecznej w kraju i regularnie pojawiał się w ogólnopolskich mediach. Jego utwory biją rekordy popularności w internecie, a energiczne show sceniczne przyciągają tysiące widzów.
Nie każda chwila w życiu estradowym wiąże się jednak z blaskiem świateł i owacjami publiczności. Droga artysty bywa wymagająca, a czasem nawet niebezpieczna. Podróże pomiędzy kolejnymi koncertami oznaczają dziesiątki godzin spędzonych w samochodzie. To właśnie w takich okolicznościach w połowie lipca doszło do zdarzenia, które na chwilę przerwało intensywne tempo działalności wokalisty.
W nocy z 15 na 16 lipca samochód, którym podróżował Skolim wraz ze swoim zespołem, wpadł w poślizg na trasie S6 między Koszalinem a Sianowem. Pojazd uderzył w bariery energochłonne, a jego przód został poważnie uszkodzony. Na miejsce wezwano służby ratunkowe, które zdecydowały o przewiezieniu Skolima i gitarzysty Luxona do szpitala na kontrolne badania.
Na szczęście, diagnoza okazała się pozytywna – nie wykryto poważnych obrażeń. Dzięki temu artysta w krótkim czasie powrócił do koncertowej aktywności. Wypadek mógł mieć znacznie poważniejsze konsekwencje, jednak zakończył się jedynie uszkodzeniem samochodu i chwilowym zakłóceniem planów zawodowych.
Nieprzyjemne zdarzenia nie zakończyły się jednak na samym wypadku. W rozmowie z mediami wokalista ujawnił, że spotkała go dodatkowa przykrość związana z transportem rozbitego pojazdu. Jak relacjonował, mężczyzna, który prowadził lawetę, miał zabrać rzeczy pozostawione w aucie.
„Facet, który wziął na lawecie moje auto, ukradł mi rzeczy z tego auta. (...) Płacę bardzo duże ubezpieczenie. Jak chcą ci firmy ubezpieczeniowe sprzedać ubezpieczenie, to mówią, że masz auto od razu od ręki, laweta... Na dobrą sprawę, ta laweta od razu nie była” – powiedział Skolim.
Wokalista podkreślał również, że proces związany z naprawą auta i obsługą ubezpieczeniową był dla niego wyjątkowo uciążliwy. Mimo iż samochód miał stosunkowo niewielkie uszkodzenia w postaci pękniętych zderzaków, od dnia wypadku nadal stoi w warsztacie, a sprawa ciągnie się miesiącami.
Skolim w rozmowie zwrócił uwagę na sytuację, w której może znaleźć się każdy kierowca. Opóźnienia w dostarczeniu samochodu zastępczego i przewlekłe naprawy potrafią poważnie utrudnić codzienne życie.
„Auto, które ma potłuczenia zderzaków i tego typu rzeczy, od 15 lipca dalej stoi na warsztacie” – zaznaczył wokalista.
Choć sam artysta przyznał, że posiada więcej pojazdów, problem dotyka szczególnie osób, które na co dzień nie mają takiej możliwości.
„Ja mam jeszcze 10 innych aut, natomiast taki przeciętny Kowalski, gdyby zarabiał 5 tysięcy, 3 tysiące zł i na leasing by płacił, a to auto by mu stało na warsztacie trzeci miesiąc czy drugi, no to wiesz... To jednak są pewnego rodzaju niedogodności” – dodał.
Wypadek i kradzież związana z lawetą nie zatrzymały jednak kariery artysty. Skolim już kilka dni później znów pojawił się na scenie, a jego kalendarz koncertowy pozostał napięty. Nieprzyjemne doświadczenia, które spotkały wokalistę, stały się jednak ważnym przypomnieniem, że także popularni artyści muszą mierzyć się z problemami, jakie mogą dotknąć każdego kierowcę.
Źródło: jastrzabpost.pl