Wesele bez disco polo? Czy naprawdę musimy oceniać czyjeś wybory muzyczne?
Lubimy czuć się lepsi od innych. To bardzo polskie: wytykanie czegoś palcami, tylko po to, żeby dobrze się poczuć i podreperować pewność siebie. Patrzymy na samochód znajomego, ogródek sąsiadów, buty koleżanki, dom kolegi z pracy i myślimy: badziew, tandeta, brak gustu. Za to my mamy nieskazitelne poczucie dobrego smaku. Umiemy lepiej w życie, jesteśmy wyrocznią.
To zresztą nasza ojczysta wada wyśmiewana od lat: w filmach, serialach, kabaretowych skeczach. Jeszcze pół biedy, gdy zatrzymujemy nasze opinie dla siebie. Mamy do nich przecież prawo, jeśli nikogo nie krzywdzą.
Są jednak tacy, którzy muszą je wygłosić. Z buciorami wchodzą w życie innych, aby dać im znać, że to, co robią jest szczytem beznadziei. W cztery oczy jest trudniej, ale żyjemy w epoce internetu. Wystarczy napisać anonimowy komentarz na Instagramie albo soczysty tweet. Wtedy jesteśmy najbardziej z siebie zadowoleni. Bo tak naprawdę przecież nikogo nie uraziliśmy, nawet jeśli uraziliśmy wszystkich. Polsko-polska wojenka o... wesela.
Wesela to jedna z kwestii, w której uwielbiamy mieć swoje zdanie, nawet jeśli nikt o nie wcale nie prosi. To też idealna przestrzeń na a) poczucie się lepszym, b) wyzwanie kogoś od cebulaka, c) szpanowanie bogactwem i przepychem. Nie od dziś niektórzy robią wesele wyłącznie na pokaz. Trzeba udowodnić, jak się powodzi! Z racji, że wesela to publiczne wydarzenia, sądzimy, że możemy je oceniać i krytykować, nawet jeśli... nie są nasze. Wesela podzieliliśmy sobie wygodnie na trzy grupy: "ą ę" dla szpanerów, przeciętne imprezy bez polotu i przaśne, polaczkowe weselicha. Oczywiście wszystko w cudzysłowie.
Do tych trzecich zaliczamy te w przysłowiowych remizach, na których leci disco polo, bo nieoczekiwanie muzyka wesela stała się głównym punktem spornym. Disco polo w dużej dawce albo tylko ono. "Wieś tańczy i śpiewa", mówimy pogardliwie. Polska klasy B, lepszy / gorszy sort, prowincja, "oto wyborcy PiS", zadupie, niepotrzebne skreślić. Plujemy hejtem i jadem: w sieci, plotkach, kłótniach, podczas rodzinnych obiadów.
Polskie wesela pokazują dziś polski podział. Jesteśmy my i jesteśmy oni, inni, obcy. Jeśli się spotkamy, rzucimy się sobie do gardeł. Tak oto Bogu ducha winne weselne przyjęcia stały się frontem polsko-polskiej walki i zacietrzewienia. Obśmiejemy czyjąś discopolową imprezę, bo to cebulaki i typowe Janusze (nie obrażając Januszów), my się do takiego poziomu nie zniżymy.
Czy jestem fanką disco-polo? Nie. Czy urządziłabym własne wesele z disco polo? Nie, ale dałabym dwa, trzy największe hity, bo ciotki i wujkowie pewnie by do nich z chęcią potańczyli. Zresztą niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie bawił się dobrze w discopolowych rytmach (często nie na trzeźwo). Nie musimy mieć zawsze kija w tyłkach.
I tu dochodzimy do sedna problemu: dajmy ludziom żyć. Każdy organizuje takie wesele, jakie chce (chyba że o wszystkim decydują rodzice, którzy chcą popisać się przed rodziną, a młodzi nie mają nic do powiedzenia – też nie za dobrze). Chcesz disco polo i wodzireja, niech będzie disco polo i wodzirej. Wolisz muzykę "z taśmy", niech będzie z taśmy. Na żywo, to niech będzie na żywo. Cała dyskografia Coldplay, proszę bardzo. Pierwszy taniec do Metalliki? Ok. Czyjeś wesele nie jest naszą sprawą, nawet jeśli się na nim bawimy. To młodzi powinni decydować, jak powinno wyglądać ich przyjęcie i miło, jeśli zróżnicują muzykę tak, aby każdy mógł potańczyć. Ale jeśli chcą iść zupełnie po swojemu, to wypada się dostosować. Jesteśmy tylko gośćmi. Przecierpmy, jeśli to absolutnie nie nasz klimat albo po prostu nie przychodźmy.